poniedziałek, 19 grudnia 2011

II Księga Renesmee - II rozdział "szczęście w nieszczęściu"

Księga Renesmee

Rozdział II

"Szczęście w nieszczęściu"


      Szłam pustym parkingiem i mokłam w spowolnionym tempie. To było nie nienormalne. Musiałam z tym skończyć. Byłam żałosna. Nie mogłam i nie chciałam go kochać. Owen był dla mnie czymś nieosiągalnym i nawet nie chciałam tego celu osiągać.
     Teraz powinnam wrócić do szkoły i przeprosić dziewczyny, ale coś kazało mi zostać. Stałam i mokłam przy swoim samochodzie. Moje kasztanowe fale napuszyły się i wydawały się niemożliwie sprężyste. Nie lubiłam tego, zawsze rano moje włosy czesałam i prostowałam na gładko, żeby za kilka sekund zaczęły się lekko falować. Wieczorem i tak już miałam stalowe sprężynki. Taką fryzurę uważam za niechlujną i nieelegancką.
      Ubranie miałam już przemoczone do suchej nitki. Pod nosem nuciłam sobie piosenkę „Only hope” Mandy Moore. Było mi trochę zimno i deszcz stopniowo zamieniał się w śnieg. W końcu zaczął padać śnieg!
Tańczyłam na środku parkingu z rękami rozłożonymi na boki, śpiewałam jeszcze głośniej. Na moich rozłożonych dłoniach szybko topniał śnieg.      
      Ach! Ta moja intuicja.
      Byłam tu sama, taka wolna od obowiązków... od wszystkiego.
- Pięknie śpiewasz. - Ktoś powiedział za mną.
       Odruchowo się odwróciłam. To Owen. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Dziękuję. - Nie dałam po sobie jak on na mnie działa, jak miękną mi kolana...
- Co tutaj robisz? - zapytał z zaciekawieniem.
       Jaki on ma piękny głos. Nie myślałam już wcale, tylko wpatrywałam się w jego błękitne obłędne oczy.
 - Co? - rzucił i zerknął na moje mokre ubranie.
 - Ach... musiałam coś z samochodu wziąć. - wymyśliłam na poczekaniu.
      Muszę się opanować, ogarnąć emocje. Spokojnie... 
 -  A ty? - nie traciłam trzeźwego umysłu.
       Dopiero teraz dostrzegłam w jakiej jestem niezręcznej sytuacji.
      Moje włosy były całkowicie skręcone i całe w grubych płatkach śniegu. To dopiero było niechlujne.
 - No... musiałem zobaczyć pierwszy śnieg! - odpowiedział z entuzjazmem.
    Jak on się pięknie uśmiecha. Mogę się założyć, że widział mnie już od dłuższego czasu.
 - Ty... jesteś Nessia, tak? - zapytał z oczywistych powodów. Jasne, kurczę... chyba tylko on mnie w tej szkole nie zna.
 - Tak.
 - Ja... jestem Owen. - dodał z uśmiechem.
 - Wiem. - odpowiedziałam szybko.
       Jaki on jest uroczy.
      W szkole praktycznie każdy chłopak mnie znał. Zawsze wchodząc do szkoły napotykałam natrętne, uwodzicielskie spojrzenia.
       Moja paczka, czyli: Cornelia, Cassie, Ian, David, Lizzi, Thamara, Adam, Jamie... no sporo tego. Cieszę się z tego, że jestem taka popularna i lubiana. Właściwie mam to za nic. Mam wrażenie że przyciągam ludzi na odległość.
 - No... tak, - westchnął – Chodźmy do środka na lekcje bo zmokniemy. - uśmiechnął się słodko. 
    Patrzył, na mnie z litością. Ach, te ubranie...
 - Jasne. - był taki opiekuńczy. 
       Podał mi swoją kurtkę i poszliśmy do szkoły, oczywiście, ja tradycyjnie spóźniona. Kolejna lekcja tym razem francuski. Bez Owena, ale przynajmniej mogłam się skupić.
        Nie lubiłam zbytnio francuskiego i do tego chodziłam na niego razem z Blasie. Nie wiem dlaczego ona tak mnie nie lubi? Jedno jest pewne - z wzajemnością. Jedynym pocieszeniem była Thami, która teraz z uwielbieniem wpatrywała się w Adama. Byli by świetną parą. 
       Zamyśliłam się chwilkę nad życiem. Byłam jedną z najdziwniejszych istot na Ziemi i nikt tego nie zauważał. Natura jest dziwna... ale odważna i dokładna w każdym calu. Bo kim ja niby jestem? Nikim. Potrafię patrzeć przed siebie, nie zwracając uwagi na innych, jestem zdolna do odgrodzenia murem swojego umysłu. Doszłam już do takiej perfekcji, że nawet tata ma trudności z odczytaniem moich myśli.
       Czasami sobie tak myślę, że wcale nie chcę takiego życia. Chcę wyjść na przestrzeń z Owenem w ramionach i toczyć normalne życie u boku boskiego „anioła”.
     Usłyszałam trzask na korytarzu. To mnie wyrwało z transu. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje na lekcji. Jednak po minucie, dzięki mojemu niezawodnemu umysłowi i intelektowi... (czasami miałam tego dość) doszłam do ładu.
       W końcu zadzwonił dzwonek. Pierwsza wyszłam z sali, ciężko oddychając. Wyszukałam wzrokiem Cornii i Cassie, i weszłyśmy razem na stołówkę.
     Usiadłyśmy koło reszty przy naszym stałym stoliku. Dosiadła się Thami.   - Znowu się spóźniłaś. - nie zapytała tylko stwierdziła fakt. 
    - Nom. - odpowiedziałam z kpiną w głosie. 
   - Cały czas się spóźniasz – powiedziała Cassie – to się robi niebezpieczne.  
   Rozległ się krótki śmiech, ale Cassie, Cornii i ja wiedziałyśmy o co chodzi.
        Cassie była wysoką szatynką o ciemno brązowych oczach, miała bardzo mądry wzrok i mówiła tak jakby żyła na ziemi już długo... 
  - Oj tam... - zaczął Adam – Znowu się jej czepiacie.
       Adam był wysokim brunetem o zielonych oczach, kiedyś się we mnie kochał i chyba nadal coś do mnie czuje...
    - Urządzam imprezę. - Rzucił David.
   - Oo... świetnie. Która to już w tym miesiącu? Dwudziesta? - Nabijał się z niego Jamie.
      Jamie był moim najlepszym przyjacielem, i … też był niezwykły.
     Nie mówił za wiele, ale coś się w nim kryło, tajemniczego. Widać to było po jego fiołkowych oczach i delikatnych rysach. Do tego był pociągającym szatynem.
   - Ale nie no. Na serio. W tą sobotę. - uśmiechnął się do mnie. Ja ze świetnym refleksem zaczarowałam czekoladowymi oczami . - I wszyscy jesteście zaproszeni, oczywiście.
  - Ha ha, ja też? Nie no dzięki stary. - odezwał się za plecami Din, który przechodził koło naszego stolika. - na pewno wpadnę – odpowiedział kpiąco do Davida. 
     W brązowych oczach Davida tliło się zło. Miał piękne zmysłowe rysy twarzy.   - Jasne. Wpadnij ze swoimi kumplami! - zawołał za Dinem.
      Nie lubili się. Za to David i reszta z nas lubiliśmy kumpli Dina.
      Ja najbardziej... Owena. Dina nikt nie lubił. Może był przystojny i bogaty, ale do tego był wredny, opryskliwy, dokuczliwy, rozpieszczony, puszczalski, plotkarski... i mogę wyliczać tak w nieskończoność.
    - David, spokojnie – poradziła mu Lizzi.
      Byli parą już dwa lata. Liz, piękna błękitnooka blondynka, świetnie pasowała do mistrza sportu.
      Chwyciłam swój sok dietetyczny i zaczęłam go sączyć. Byłam trochę głodna, ale nie takim zwykłym głodem... pragnieniem krwi.
   - To co przyjdziecie? - ciągnął dalej David o imprezie. 
   - Jasne. Przyjdę z... dziewczynami. - Cornelia spojrzała w naszą stronę. 
    No tak, w końcu nie może obiecywać, że przyjdzie z Ianem. Miała z nim zerwać, ale nawet go dziś w szkole nie było.
   - A... coś z Ianem? - zawahał się Adam. - nie przyjdzie? 
  - Nie wiem... to skomplikowane. - zatuszowała Cornii.
 - A...ha – uśmiechnął się zakłopotany David 
      No cóż jego impreza już nieraz nie wypaliła.
    - A reszta? Adam to wiem, że przyjdzie, a James? - David... już myślami komponował listę gości.
   - No, jasne. Takiej impry nie przepuszczę. - rozległ się krótki chichot.
  - Thami? Przyjdziesz? - zapytał się małej, czarnowłosej dziewczyny – chcesz to możesz przyjść z osobą towarzyszącą.
       Thamara spojrzała na Adama. Wspaniale. Może jak przyjdzie to Thami i Adam się zejdą.
   - No dawaj. Zbawimy się. - zachęciłam drobną dziewczynę.
   - No... ok. - Thami nawet nie protestowała. Nieźle mi poszło. 
  - No to już mamy sporą grupkę. Idę roznieść wieść po szkole! - zaalarmował David, który wypuścił z objęć Lizzi.
      Rozdzwonił się dzwonek na moją ostatnią lekcję.
       Ruszyłam wraz z Cassie i Jamiem pod salę przedmiotów ścisłych. Chemię miałam wraz z Owenem. Jak dostrzegłam go na końcu korytarza od razu zaczęłam się zastanawiać czy pójdzie na imprezę do Davia.
       Jak zawsze święta trójca: Din, Owen i Paul. Wszyscy świetni sportowcy i za wszystkimi szalały dziewczyny. Din wysoki brunet, który miał na krótko strzyżone włosy, Owen błękitne oczy i blond włosy jak anioł oraz Paul, którego zielone oczy przyciągały na odległość .       Zmierzali w naszą stronę. 
      Musiałam się na te spotkanie psychiczne przygotować.
    - Cześć wam, witaj Ness. - przywitał się Owen.
        Miło, że mnie tak wyróżnił, poczułam motyle w brzuchu. 
   - Hej... co tam? - zapytałam w odpowiedzi.
   - A, słyszeliśmy o imprezie w Davida i wiecie chcielibyśmy pogodzić się z wami, bo niektórzy – zerknął na Dina – nie potrafią, żyć w społeczeństwie.
     Owen zawsze za nich przepraszał i był taki... że, nie sposób mu odmówić.
    - Jasne, ja już wam wybaczam. - zaśmiała się Cassie. 
   - Impreza Davida, więc do widzenia do Davida. - James, powiedział to i uśmiechnął się szyderczo .
      Zignorowałam Jamesa, zawsze mu coś nie pasowało w tej trójce.  
  - To znaczy, że będziecie na imprezie? - zapytałam szczerze zaciekawiona .
   - No, jak David się zgodzi. Prawda Din? - zakpił i zaśmiał się z Dina.  
 - Jasne.      
      Pięknie się śmiał i uśmiechał. Tak... niewinnie i bosko.
       Pani Climb, właśnie otwierała salę.  
  - To... pewnie do zobaczenia na imprezie. - Rzucił jakby wiedział, że David  się zgodzi. Bo na pewno się zgodzi. 
   - Mam taką nadzieję. - szepnęłam i myślałam że nikt mnie nie usłyszy, ale Owen idący trzy metry przede mną, usłyszał. Odwrócił się i uśmiechnął.
   To było dziwne, ale może miał bardzo dobry słuch.
      Usiadłam koło Cassie i Jamiego, a za nami Owen z Paulem i Dinem. Zawsze siadali za mną, nigdy przede mną.
    Próbowałam skupić się na lekcji, ale pewna osoba nie pozwalała mi na to.
     Cieszyłam się bardzo, że Owen przyjdzie na imprezę. Przynajmniej sobie z nim potańczę. Ta myśl przemierzała mój umysł i bujną wyobraźnię.
    Widziałam jak tańczę z doskonałym chłopakiem, na środku sali przy delikatnej muzyce, czułam jak mnie obejmuje i przytula, jak jego hipnotyzujące oczy patrzą na mnie z miłością... 
     Znowu śniłam na jawie. Skup się skup. Już tylko ta godzina i do domu.
     Dziś jest piątek, więc jutro jest sobota. Impreza. Jak dobrze pójdzie to cały wieczór spędzisz z Owenem, tylko teraz się skup. 
  - To kto mi wymieni kwasy beztlenowe? - zapytała się młoda nauczycielka.
        Climb miała rude fale do ramion, podobne do moich, tylko ona nie ma takich naturalnych. Widać było ślady po lokówce. Zresztą... moje włosy teraz przypominały bardziej spiralne liany w dżungli.
        Jeszcze tylko godzina... Jeszcze chwilka.