Rozdział III
„Zarita”
Życie czasami
potrafi być takie podłe. Masz wszystko,
ale tak naprawdę nie masz nic. Zawsze jednak każdy ma nadzieję, że jest dobrze.
Życie jest wspaniałe!
Ale jednak ten
entuzjazm mi się nie udziela.
Siedziałam
sobie na sofie pod oknem i patrzyłam na wschodzący księżyc, gdy do pokoju
weszła Alice.
Była ubrana w śliczną,
błękitnie obłędną sukienkę i uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Z nieco zbyt
małym zaangażowaniem odwzajemniłam ten gest, ale to już wystarczyło żeby Alice
zrobiła nieprzyjemną minę.
Odwróciłam się
niepewnie do okna. Jakoś nie miałam
ochoty rozmawiać o moich problemach z Alice. Były zbyt… osobiste.
Nie wątpiłam w
to że moja przyjaciółka, a nawet ciocia, nie ma takiego doświadczenia. Bo
przecież od wielu, wielu lat była z Jasperem.
Jednak perspektywa wylewania własnych uczuć na czyjeś barki, nie była
przyjemna.
- Martwisz się. – to nie było pytanie. Alice znała mnie
aż za dobrze.
- Nie. – wzruszyłam ramionami. W sumie to nie było
kłamstwo. Nie byłam zmartwiona, tylko raczej smutna.
Alice usiadła
na sofie obok mnie. I z zastanowieniem spojrzała w moją stronę. Tak ze
zmrużonymi oczami wyglądała jak małe, słodkie kociątko.
- Zamykasz się przede mną. – Milczałam. Właściwie to nie
wiedziałam co mam jej powiedzieć. – Zamykasz się przed wszystkimi, Ness. Powiedz mi, co się dzieje? – No to koniec.
Już muszę powiedzieć. Alice już taka była. Nie dawała czasu na wymyślenie
jakiegoś niewinnego kłamstewka.
Zrobiłam
niewinną minę.
- Alice, wszystko w porządku. – uśmiechnęłam się
niepewnie – Nie ma czym się martwić.
Ciocia chyba mi
nie uwierzyła, bo wstała i złapała mnie za obie dłonie. Spojrzała mi głęboko w
oczy i z poważną miną pogłaskała mnie po policzku.
Przeszył mnie
jakiś dziwny dreszcz, jak zawsze gdy mnie dotykał jakiś członek rodziny. Byłam
bardzo ciepła w porównaniu do nich. Właściwie to byłam gorąca nawet dla
człowieka. Jak Jacob.
- Wiesz, że możesz
mi powiedzieć wszystko – Alice wyrwała mnie z zamyślenia – Ktoś ci dokucza w
szkole? – odwróciłam wzrok – wiesz że nie mogę zobaczyć twojej przyszłości.
Jesteś dla mnie nie przeniknioną, wielką tajemnicą.
Te słowa w
pewien sposób mnie poruszyły. Teraz czułam się winna. Nie chciałam żeby mojej
przyjaciółce było przykro z powodu mojej nieszczerości wobec niej. Zebrałam się
w sobie i uniosłam otwartą dłoń do jej delikatnej i uroczej twarzy.
Alice bez
żadnego zdziwienia wtuliła w nią twarz. Pokazałam jej w pierwszej kolejności to
jaki jest Owen. Wszystko co w nim dostrzegłam, jego słodkie delikatne rysy
twarzy, zimno błękitne, duże i szczere oczy. Jego miękkie, bardzo jasne i
trochę złotawe włosy. Piękny i osłabiający uśmiech. Zapierającą dech w piersi
klasę, która sprawiała, że miękły mi kolana.
Potem, wyrwawszy
się z zadumy, myśli skupiłam na nadchodzącej imprezie, niemiłych kolegach Owena
i wkurzającej Blasie.
Odsunęłam rękę
od jej buzi i z grobową miną spojrzałam na księżyc za oknem. Alice chyba nie
miała pojęcia co powiedzieć i jak mi pomóc. Sama nie wiedziałam, a co dopiero
ktoś inny.
- Ness… Ja nie
wiem co mam ci powiedzieć. – zachwiała się przez chwilę – Mam powiedzieć może
twojej mamie? Albo…
- Nie! – Zerknęła na mnie zaskoczona. – Nie… mów, proszę.
Zatrzymałam na
niej zmartwione i zszokowane spojrzenie.
Nie lubiłam tak
gadać o moich problemach. Bo po co komuś zawracać głowę… Ale w tym przypadku
chodziło o to, że chyba się wstydziłam tego jakie mam problemy. W sumie na
pierwszy rzut oka, byłam śmieszna. Takie zagubione dzieciątko.
Samej siebie
zrobiło mi się żal.
- Dobrze, jak nie chcesz to nie będziemy o tym gadać. –
uśmiechnęła się radośnie. – Wiesz co mi chodzi po głowie? – Zerknęła na mnie
jak szalona.
Całkowicie mnie
tym zbiła z tropu.
Błagalnie
zawiesiła na mnie wzrok. Zaczęłam intensywnie myśleć. Nie rozumiem. Z tego jak
ona teraz wyglądała, wywnioskowałam że znalazła w tej sytuacji coś zabawnego,
czy miłego. Ja niestety w tym nic, nawet pozytywnego nie widziałam.
- No przecież jutro jest ta twoja impreza ! – w wyrazie
euforii wstała i zakręciła się wokół własnej osi.
A więc tak. To
właśnie jest pozytywne, że jutro wszystko może się zmienić.
Przez kilka godzin wieczornych, wraz z Alice,
szukałam stroju na jutrzejszą imprezę. Wybrałam idealnie dopasowaną, cekinową
sukienkę na ramiączka, w kolorze morskiego błękitu. W ogóle miałam fioła na
punkcie błękitu. Ciekawe dlaczego. Alice uznała, że do tej sukienki będzie
pasować czarne, gładkie bolerko, ale i tak miałam zamiar założyć do tego prawie
przezroczystą, lekką , białą koszulę.
Wpatrywałam się
w biały, wysoki sufit, leżąc późnym wieczorem w łóżku. Rozmyślałam o szkole,
biednej Cornelii i Owenie. W pewnej chwili przypomniał mi się dzień moich
siedemnastych urodzin. Wtedy stało się coś naprawdę dziwnego. Moją mamę
zaatakował blask księżyca. A może raczej księżyc próbował ja zabić. Bella to
przecież jeszcze stosunkowo młody wampir i nie doświadczony. W sumie to nie ma
ze sobą wiele wspólnego, ale jednak coś było.
Kiedyś
przypadkiem usłyszałam jak Carlisle rozmawiał z moim tatą . Mówił, że to jest
bardzo dziwne i niebezpieczne. Lecz inne słowa przykuły moją uwagę. Powiedział,
że już kiedyś coś takiego widział, ale myślał, że to tylko przedstawienie
teatralne.
„Pewnego razu,
gdy byłem w Barcelonie natknąłem się na spory klan. Prowadzili teatr.
Zaprzyjaźniłem się tam z starym wampirem o imieniu Juan Antonio, był
właścicielem tego teatru i zawsze otwierał każde przedstawienie. Spektakle
cieszyły się dużym powodzeniem i ludzie chętnie przychodzili oglądać
perfekcyjną grę aktorską. Jego rodzina składała się z czterech kobiet i dwóch
mężczyzn. Jednak nigdy nie byli ze sobą związani tak jak my. Tylko jedna z
kobiet Zarita, odznaczała się większą uczuciowością i w pewnym sensie…
romantycznością. Były też nieziemsko
piękne bliźnięta: Lorenza i Giovanna. Ich urok był tak silny, że nikt nie był w
stanie się im oprzeć. Jednak bardziej
diabelską naturę miała Giovanna. Gdy upodobała sobie kogoś, to bawiła nim się
tak długo dopóki go nie zabiła. Była również partnerka Juana Antonio, Yolande. Pozostali –
dwoje mężczyzn, a właściwie chłopców nosiła imiona: Marcel i Alain. Nie
byli oni rodzeństwem, ale ich charaktery były jak dwie krople wody. Byli oni dość groteskowi w swoim wyglądzie,
Marcel był niskim rudzielcem o szalenie zielonych oczach. Alain był całkiem
inny. Jego miękkie, trochę przydługie, jasne włosy okalały delikatną
twarzyczkę. Był dosłownie jak aniołek. Oczy miał niebieskie, tak jasne, że
nawet wodniste.
Któregoś
jesiennego wieczoru, by zaspokoić swoją ciekawość, poszedłem na przedstawienie
o… wampirach. Było dla mnie to coś niezwykłego, ponieważ byłem jeszcze
stosunkowo młody. W sztuce występowali również ludzie, oczywiście później
stawali się kolacją. Całość była nawet interesująca, ludzie zachwyceni, ale
stało się coś dziwnego. W pewnym momencie na scenę padło pojedyncze pasmo
światła księżycowego. Niczego nieświadoma, moja droga Zarita, zetknęła się z
tym blaskiem. Jej przeogromny krzyk przeszył salę. Goście na Sali zaczęli bić
brawa i wiwatować. Ja jednak wiedziałem, że coś jest nie tak. W kącie sali
mignęły mi czarne, obszerne skrzydła. Zarita wiła się w bólu, a reszta aktorów
nie wiedziała co robić. Wtedy Juan Antonio ukłonił się i zasłonił widowisko kurtyną.
To wszystko
wydało mi się dziwne, lecz niczego nie byłem pewny.”
Niestety więcej
nie usłyszałam. Czasami żałuję, że nie mam takiego dobrego słuchu jak inni
członkowie mojej rodziny.
Nie będę się nad
tym zastanawiać dłużej. To pewnie jakiś idiotyczny zbieg okoliczności.
Założyłam słuchawki na uszy i przy delikatnych nutach muzyki Debussy’ego.
Szłam
niesamowicie zieloną łąką. Przy głowie świergotały mi ptaki. Niebo nade mną
było tak niebieskie, że bolały oczy. Czułam się szczęśliwa. Dotknęłam
delikatnej trawy i położyłam się na niej jak na najmiększym łóżku. W głowie nadal brzmiały mi nuty Debussy’ego.
Ciepło słońca spowijało moją bladą skórę i wplatało się w kasztanowe włosy.
Na niebie
zaczęły tworzyć się delikatne obłoczki. Gdzieś zza moich pleców wyleciała
chmara białych gołębi. Przyjrzałam im się dokładniej. Ich alabastrowe piórka,
ku mojemu zdziwieniu, zaczęły zabarwiać się na czarno. Słońce natychmiast
zaszło. Muzyka ucichła. Zerwał się wiatr i przenikliwe zimno owinęły moje
ciało.
Gwałtownie się
podniosłam i natychmiast tego pożałowałam. Przede mną leżała nieprzytomna
Bella, nad którą stał Owen. Spanikowałam i chciałam pomóc, podbiec, ale nie mogłam.
Moje stopy i kostki oplotły jakieś pnącza, i nie mogłam wyrwać się tej dzikiej roślinie. Oczy Owena były
całkiem czarne i pałały wściekłością. Moja mama, jeszcze bardziej blada niż
zwykle, bezwładnie leżała na jakimś gruzie, gdzie przed chwilą była piękna
łąka.
Z moich ust
wydobył się cichy jęk.
- Nie ufaj mi. –
Owen podniósł na mnie wzrok i po jego idealnym policzku spłynęła lśniąca łza.
Byłam
przerażona. Tak przytwierdzona do podłoża, nie mogłam wykonać żadnego ruchu.
Nagle na niebie
ukazał się olbrzymi księżyc w pełni. Ciało mojej mamy wygięło się w łuk.
Zaczęłam krzyczeć. Nad Owenem zaczęło się unosić coś czarnego.
- Nie ufaj mi. –
Owen zniknął. – Nigdy.
Ten głos uniósł
się w mojej świadomości i odbił echem od mózgu.
Upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
Leżałam
nieruchoma w łóżku. Uświadomiłam sobie
sens mojego snu. Zaniosłam się płaczem. Bałam się własnego umysłu. Owen był
zagrożeniem?
„Nie ufaj mi”
Jeszcze bardziej
zaczęłam płakać. Cała poduszka była mokra od łez.
„Nigdy”
Nagle mnie
oświeciło.
Przypomniała mi
się wielka łza płynąca po jego policzku i załamanie w smutnym głosie.
On nie jest zły.
On potrzebuje pomocy.
Wstałam i otarłam łzy. Spojrzałam na siebie w lustrze.
Miałam zarumienione policzki, łzy w kącikach czekoladowych oczu oraz włosy w
całkowitym nieładzie. Wyglądałam jak jakaś biedna, zagubiona dziewczynka. I
nawet się tak czułam.
Odrzuciłam
niesforne loki do tyłu. Muszę być silna. Nie jakiś tam mięczak. Poczułam, że
mam władzę nad sobą i emocjami.
Teraz i tego
dnia całkowicie byłam pewna co będę robić.
I JAK SIĘ PODOBAŁO?/
Co myślicie o nadchodzącej imprezie?
/ Następny rozdział 19.01.2013(Sobota)
I JAK SIĘ PODOBAŁO?/
Co myślicie o nadchodzącej imprezie?
/ Następny rozdział 19.01.2013(Sobota)