sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział III "Zarita" Ksiegi RENESMEE



Rozdział III


„Zarita”

    Życie czasami potrafi być takie podłe.  Masz wszystko, ale tak naprawdę nie masz nic. Zawsze jednak każdy ma nadzieję, że jest dobrze. Życie jest wspaniałe!

    Ale jednak ten entuzjazm mi się nie udziela.

    Siedziałam sobie na sofie pod oknem i patrzyłam na wschodzący księżyc, gdy do pokoju weszła Alice.

   Była ubrana w śliczną, błękitnie obłędną sukienkę i uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Z nieco zbyt małym zaangażowaniem odwzajemniłam ten gest, ale to już wystarczyło żeby Alice zrobiła nieprzyjemną minę.

   Odwróciłam się niepewnie do okna.  Jakoś nie miałam ochoty rozmawiać o moich problemach z Alice. Były zbyt… osobiste.

    Nie wątpiłam w to że moja przyjaciółka, a nawet ciocia, nie ma takiego doświadczenia. Bo przecież od wielu, wielu lat była z Jasperem.  Jednak perspektywa wylewania własnych uczuć na czyjeś barki, nie była przyjemna.

- Martwisz się. – to nie było pytanie. Alice znała mnie aż za dobrze.

- Nie. – wzruszyłam ramionami. W sumie to nie było kłamstwo. Nie byłam zmartwiona, tylko raczej smutna.

    Alice usiadła na sofie obok mnie. I z zastanowieniem spojrzała w moją stronę. Tak ze zmrużonymi oczami wyglądała jak małe, słodkie kociątko.

- Zamykasz się przede mną. – Milczałam. Właściwie to nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. – Zamykasz się przed wszystkimi, Ness.  Powiedz mi, co się dzieje? – No to koniec. Już muszę powiedzieć. Alice już taka była. Nie dawała czasu na wymyślenie jakiegoś niewinnego kłamstewka.

   Zrobiłam niewinną minę.

- Alice, wszystko w porządku. – uśmiechnęłam się niepewnie – Nie ma czym się martwić.

   Ciocia chyba mi nie uwierzyła, bo wstała i złapała mnie za obie dłonie. Spojrzała mi głęboko w oczy i z poważną miną pogłaskała mnie po policzku.

   Przeszył mnie jakiś dziwny dreszcz, jak zawsze gdy mnie dotykał jakiś członek rodziny. Byłam bardzo ciepła w porównaniu do nich. Właściwie to byłam gorąca nawet dla człowieka. Jak Jacob.

 - Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko – Alice wyrwała mnie z zamyślenia – Ktoś ci dokucza w szkole? – odwróciłam wzrok – wiesz że nie mogę zobaczyć twojej przyszłości. Jesteś dla mnie nie przeniknioną, wielką tajemnicą.

   Te słowa w pewien sposób mnie poruszyły. Teraz czułam się winna. Nie chciałam żeby mojej przyjaciółce było przykro z powodu mojej nieszczerości wobec niej. Zebrałam się w sobie i uniosłam otwartą dłoń do jej delikatnej i uroczej twarzy.

   Alice bez żadnego zdziwienia wtuliła w nią twarz. Pokazałam jej w pierwszej kolejności to jaki jest Owen. Wszystko co w nim dostrzegłam, jego słodkie delikatne rysy twarzy, zimno błękitne, duże i szczere oczy. Jego miękkie, bardzo jasne i trochę złotawe włosy. Piękny i osłabiający uśmiech. Zapierającą dech w piersi klasę, która sprawiała, że miękły mi kolana.

   Potem, wyrwawszy się z zadumy, myśli skupiłam na nadchodzącej imprezie, niemiłych kolegach Owena i wkurzającej Blasie.

   Odsunęłam rękę od jej buzi i z grobową miną spojrzałam na księżyc za oknem. Alice chyba nie miała pojęcia co powiedzieć i jak mi pomóc. Sama nie wiedziałam, a co dopiero ktoś inny.

- Ness…  Ja nie wiem co mam ci powiedzieć. – zachwiała się przez chwilę – Mam powiedzieć może twojej mamie? Albo…

- Nie! – Zerknęła na mnie zaskoczona. – Nie… mów, proszę.

   Zatrzymałam na niej zmartwione i zszokowane spojrzenie.

   Nie lubiłam tak gadać o moich problemach. Bo po co komuś zawracać głowę… Ale w tym przypadku chodziło o to, że chyba się wstydziłam tego jakie mam problemy. W sumie na pierwszy rzut oka, byłam śmieszna. Takie zagubione dzieciątko.

    Samej siebie zrobiło mi się żal.

- Dobrze, jak nie chcesz to nie będziemy o tym gadać. – uśmiechnęła się radośnie. – Wiesz co mi chodzi po głowie? – Zerknęła na mnie jak szalona.

   Całkowicie mnie tym zbiła z tropu.

   Błagalnie zawiesiła na mnie wzrok. Zaczęłam intensywnie myśleć. Nie rozumiem. Z tego jak ona teraz wyglądała, wywnioskowałam że znalazła w tej sytuacji coś zabawnego, czy miłego. Ja niestety w tym nic, nawet pozytywnego nie widziałam.

- No przecież jutro jest ta twoja impreza ! – w wyrazie euforii wstała i zakręciła się wokół własnej osi.

   A więc tak. To właśnie jest pozytywne, że jutro wszystko może się zmienić.



    Przez kilka godzin wieczornych, wraz z Alice, szukałam stroju na jutrzejszą imprezę.  Wybrałam idealnie dopasowaną, cekinową sukienkę na ramiączka, w kolorze morskiego błękitu. W ogóle miałam fioła na punkcie błękitu. Ciekawe dlaczego. Alice uznała, że do tej sukienki będzie pasować czarne, gładkie bolerko, ale i tak miałam zamiar założyć do tego prawie przezroczystą, lekką , białą koszulę. 

   Wpatrywałam się w biały, wysoki sufit, leżąc późnym wieczorem w łóżku. Rozmyślałam o szkole, biednej Cornelii i Owenie. W pewnej chwili przypomniał mi się dzień moich siedemnastych urodzin. Wtedy stało się coś naprawdę dziwnego. Moją mamę zaatakował blask księżyca. A może raczej księżyc próbował ja zabić. Bella to przecież jeszcze stosunkowo młody wampir i nie doświadczony. W sumie to nie ma ze sobą wiele wspólnego, ale jednak coś było.

   Kiedyś przypadkiem usłyszałam jak Carlisle rozmawiał z moim tatą . Mówił, że to jest bardzo dziwne i niebezpieczne. Lecz inne słowa przykuły moją uwagę. Powiedział, że już kiedyś coś takiego widział, ale myślał, że to tylko przedstawienie teatralne.

   „Pewnego razu, gdy byłem w Barcelonie natknąłem się na spory klan. Prowadzili teatr. Zaprzyjaźniłem się tam z starym wampirem o imieniu Juan Antonio, był właścicielem tego teatru i zawsze otwierał każde przedstawienie. Spektakle cieszyły się dużym powodzeniem i ludzie chętnie przychodzili oglądać perfekcyjną grę aktorską. Jego rodzina składała się z czterech kobiet i dwóch mężczyzn. Jednak nigdy nie byli ze sobą związani tak jak my. Tylko jedna z kobiet Zarita, odznaczała się większą uczuciowością i w pewnym sensie… romantycznością.  Były też nieziemsko piękne bliźnięta: Lorenza i Giovanna. Ich urok był tak silny, że nikt nie był w stanie się im oprzeć.  Jednak bardziej diabelską naturę miała Giovanna. Gdy upodobała sobie kogoś, to bawiła nim się tak długo dopóki go nie zabiła. Była również partnerka Juana Antonio, Yolande.  Pozostali –  dwoje mężczyzn, a właściwie chłopców nosiła imiona: Marcel i Alain. Nie byli oni rodzeństwem, ale ich charaktery były jak dwie krople wody.  Byli oni dość groteskowi w swoim wyglądzie, Marcel był niskim rudzielcem o szalenie zielonych oczach. Alain był całkiem inny. Jego miękkie, trochę przydługie, jasne włosy okalały delikatną twarzyczkę. Był dosłownie jak aniołek. Oczy miał niebieskie, tak jasne, że nawet wodniste.

   Któregoś jesiennego wieczoru, by zaspokoić swoją ciekawość, poszedłem na przedstawienie o… wampirach. Było dla mnie to coś niezwykłego, ponieważ byłem jeszcze stosunkowo młody. W sztuce występowali również ludzie, oczywiście później stawali się kolacją. Całość była nawet interesująca, ludzie zachwyceni, ale stało się coś dziwnego. W pewnym momencie na scenę padło pojedyncze pasmo światła księżycowego. Niczego nieświadoma, moja droga Zarita, zetknęła się z tym blaskiem. Jej przeogromny krzyk przeszył salę. Goście na Sali zaczęli bić brawa i wiwatować. Ja jednak wiedziałem, że coś jest nie tak. W kącie sali mignęły mi czarne, obszerne skrzydła. Zarita wiła się w bólu, a reszta aktorów nie wiedziała co robić. Wtedy Juan Antonio ukłonił się i zasłonił widowisko kurtyną.

    To wszystko wydało mi się dziwne, lecz niczego nie byłem pewny.”

    Niestety więcej nie usłyszałam. Czasami żałuję, że nie mam takiego dobrego słuchu jak inni członkowie mojej rodziny.

   Nie będę się nad tym zastanawiać dłużej. To pewnie jakiś idiotyczny zbieg okoliczności. Założyłam słuchawki na uszy i przy delikatnych nutach muzyki Debussy’ego.

  

   Szłam niesamowicie zieloną łąką. Przy głowie świergotały mi ptaki. Niebo nade mną było tak niebieskie, że bolały oczy. Czułam się szczęśliwa. Dotknęłam delikatnej trawy i położyłam się na niej jak na najmiększym łóżku.  W głowie nadal brzmiały mi nuty Debussy’ego. Ciepło słońca spowijało moją bladą skórę i wplatało się w kasztanowe włosy.

   Na niebie zaczęły tworzyć się delikatne obłoczki. Gdzieś zza moich pleców wyleciała chmara białych gołębi. Przyjrzałam im się dokładniej. Ich alabastrowe piórka, ku mojemu zdziwieniu, zaczęły zabarwiać się na czarno. Słońce natychmiast zaszło. Muzyka ucichła. Zerwał się wiatr i przenikliwe zimno owinęły moje ciało.

   Gwałtownie się podniosłam i natychmiast tego pożałowałam. Przede mną leżała nieprzytomna Bella, nad którą stał Owen. Spanikowałam i chciałam pomóc, podbiec, ale nie mogłam. Moje stopy i kostki oplotły jakieś pnącza, i nie mogłam wyrwać  się tej dzikiej roślinie. Oczy Owena były całkiem czarne i pałały wściekłością. Moja mama, jeszcze bardziej blada niż zwykle, bezwładnie leżała na jakimś gruzie, gdzie przed chwilą była piękna łąka.

   Z moich ust wydobył się cichy jęk.

 - Nie ufaj mi. – Owen podniósł na mnie wzrok i po jego idealnym policzku spłynęła lśniąca łza.

    Byłam przerażona. Tak przytwierdzona do podłoża, nie mogłam wykonać  żadnego ruchu.

    Nagle na niebie ukazał się olbrzymi księżyc w pełni. Ciało mojej mamy wygięło się w łuk. Zaczęłam krzyczeć. Nad Owenem zaczęło się unosić coś czarnego.

 - Nie ufaj mi. – Owen zniknął. – Nigdy.

    Ten głos uniósł się w mojej świadomości i odbił echem od mózgu.  Upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.

   

   Leżałam nieruchoma w łóżku.  Uświadomiłam sobie sens mojego snu. Zaniosłam się płaczem. Bałam się własnego umysłu. Owen był zagrożeniem?

„Nie ufaj mi”

   Jeszcze bardziej zaczęłam płakać. Cała poduszka była mokra od łez.

„Nigdy”

   Nagle mnie oświeciło.

   Przypomniała mi się wielka łza płynąca po jego policzku i załamanie w smutnym głosie.

   On nie jest zły. On potrzebuje pomocy.

Wstałam i otarłam łzy. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam zarumienione policzki, łzy w kącikach czekoladowych oczu oraz włosy w całkowitym nieładzie. Wyglądałam jak jakaś biedna, zagubiona dziewczynka. I nawet się tak czułam.

   Odrzuciłam niesforne loki do tyłu. Muszę być silna. Nie jakiś tam mięczak. Poczułam, że mam władzę nad sobą i emocjami.

   Teraz i tego dnia całkowicie byłam pewna co będę robić.


I JAK SIĘ PODOBAŁO?/
Co myślicie o nadchodzącej imprezie?

/ Następny rozdział 19.01.2013(Sobota)

środa, 9 stycznia 2013

KONTYNUACJA PO DŁUGIEJ PRZERWIE !!!!!!

UWAGA!!!!!


PISANIE KSIĄŻKI ZOSTANIE KONTYNUOWANE PO DŁUGIEJ PRZERWIE!!!!

Już w tą sobotę (12.01.2013), zostanie dodany III rozdział z księgi RENESMEE. Na razie tytuł pozostanie tajemnicą, ale już wkrótce przekonacie się co zdarzy się w przyszłości młodej Nessie :)))

 

12.01.2013



poniedziałek, 19 grudnia 2011

II Księga Renesmee - II rozdział "szczęście w nieszczęściu"

Księga Renesmee

Rozdział II

"Szczęście w nieszczęściu"


      Szłam pustym parkingiem i mokłam w spowolnionym tempie. To było nie nienormalne. Musiałam z tym skończyć. Byłam żałosna. Nie mogłam i nie chciałam go kochać. Owen był dla mnie czymś nieosiągalnym i nawet nie chciałam tego celu osiągać.
     Teraz powinnam wrócić do szkoły i przeprosić dziewczyny, ale coś kazało mi zostać. Stałam i mokłam przy swoim samochodzie. Moje kasztanowe fale napuszyły się i wydawały się niemożliwie sprężyste. Nie lubiłam tego, zawsze rano moje włosy czesałam i prostowałam na gładko, żeby za kilka sekund zaczęły się lekko falować. Wieczorem i tak już miałam stalowe sprężynki. Taką fryzurę uważam za niechlujną i nieelegancką.
      Ubranie miałam już przemoczone do suchej nitki. Pod nosem nuciłam sobie piosenkę „Only hope” Mandy Moore. Było mi trochę zimno i deszcz stopniowo zamieniał się w śnieg. W końcu zaczął padać śnieg!
Tańczyłam na środku parkingu z rękami rozłożonymi na boki, śpiewałam jeszcze głośniej. Na moich rozłożonych dłoniach szybko topniał śnieg.      
      Ach! Ta moja intuicja.
      Byłam tu sama, taka wolna od obowiązków... od wszystkiego.
- Pięknie śpiewasz. - Ktoś powiedział za mną.
       Odruchowo się odwróciłam. To Owen. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Dziękuję. - Nie dałam po sobie jak on na mnie działa, jak miękną mi kolana...
- Co tutaj robisz? - zapytał z zaciekawieniem.
       Jaki on ma piękny głos. Nie myślałam już wcale, tylko wpatrywałam się w jego błękitne obłędne oczy.
 - Co? - rzucił i zerknął na moje mokre ubranie.
 - Ach... musiałam coś z samochodu wziąć. - wymyśliłam na poczekaniu.
      Muszę się opanować, ogarnąć emocje. Spokojnie... 
 -  A ty? - nie traciłam trzeźwego umysłu.
       Dopiero teraz dostrzegłam w jakiej jestem niezręcznej sytuacji.
      Moje włosy były całkowicie skręcone i całe w grubych płatkach śniegu. To dopiero było niechlujne.
 - No... musiałem zobaczyć pierwszy śnieg! - odpowiedział z entuzjazmem.
    Jak on się pięknie uśmiecha. Mogę się założyć, że widział mnie już od dłuższego czasu.
 - Ty... jesteś Nessia, tak? - zapytał z oczywistych powodów. Jasne, kurczę... chyba tylko on mnie w tej szkole nie zna.
 - Tak.
 - Ja... jestem Owen. - dodał z uśmiechem.
 - Wiem. - odpowiedziałam szybko.
       Jaki on jest uroczy.
      W szkole praktycznie każdy chłopak mnie znał. Zawsze wchodząc do szkoły napotykałam natrętne, uwodzicielskie spojrzenia.
       Moja paczka, czyli: Cornelia, Cassie, Ian, David, Lizzi, Thamara, Adam, Jamie... no sporo tego. Cieszę się z tego, że jestem taka popularna i lubiana. Właściwie mam to za nic. Mam wrażenie że przyciągam ludzi na odległość.
 - No... tak, - westchnął – Chodźmy do środka na lekcje bo zmokniemy. - uśmiechnął się słodko. 
    Patrzył, na mnie z litością. Ach, te ubranie...
 - Jasne. - był taki opiekuńczy. 
       Podał mi swoją kurtkę i poszliśmy do szkoły, oczywiście, ja tradycyjnie spóźniona. Kolejna lekcja tym razem francuski. Bez Owena, ale przynajmniej mogłam się skupić.
        Nie lubiłam zbytnio francuskiego i do tego chodziłam na niego razem z Blasie. Nie wiem dlaczego ona tak mnie nie lubi? Jedno jest pewne - z wzajemnością. Jedynym pocieszeniem była Thami, która teraz z uwielbieniem wpatrywała się w Adama. Byli by świetną parą. 
       Zamyśliłam się chwilkę nad życiem. Byłam jedną z najdziwniejszych istot na Ziemi i nikt tego nie zauważał. Natura jest dziwna... ale odważna i dokładna w każdym calu. Bo kim ja niby jestem? Nikim. Potrafię patrzeć przed siebie, nie zwracając uwagi na innych, jestem zdolna do odgrodzenia murem swojego umysłu. Doszłam już do takiej perfekcji, że nawet tata ma trudności z odczytaniem moich myśli.
       Czasami sobie tak myślę, że wcale nie chcę takiego życia. Chcę wyjść na przestrzeń z Owenem w ramionach i toczyć normalne życie u boku boskiego „anioła”.
     Usłyszałam trzask na korytarzu. To mnie wyrwało z transu. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje na lekcji. Jednak po minucie, dzięki mojemu niezawodnemu umysłowi i intelektowi... (czasami miałam tego dość) doszłam do ładu.
       W końcu zadzwonił dzwonek. Pierwsza wyszłam z sali, ciężko oddychając. Wyszukałam wzrokiem Cornii i Cassie, i weszłyśmy razem na stołówkę.
     Usiadłyśmy koło reszty przy naszym stałym stoliku. Dosiadła się Thami.   - Znowu się spóźniłaś. - nie zapytała tylko stwierdziła fakt. 
    - Nom. - odpowiedziałam z kpiną w głosie. 
   - Cały czas się spóźniasz – powiedziała Cassie – to się robi niebezpieczne.  
   Rozległ się krótki śmiech, ale Cassie, Cornii i ja wiedziałyśmy o co chodzi.
        Cassie była wysoką szatynką o ciemno brązowych oczach, miała bardzo mądry wzrok i mówiła tak jakby żyła na ziemi już długo... 
  - Oj tam... - zaczął Adam – Znowu się jej czepiacie.
       Adam był wysokim brunetem o zielonych oczach, kiedyś się we mnie kochał i chyba nadal coś do mnie czuje...
    - Urządzam imprezę. - Rzucił David.
   - Oo... świetnie. Która to już w tym miesiącu? Dwudziesta? - Nabijał się z niego Jamie.
      Jamie był moim najlepszym przyjacielem, i … też był niezwykły.
     Nie mówił za wiele, ale coś się w nim kryło, tajemniczego. Widać to było po jego fiołkowych oczach i delikatnych rysach. Do tego był pociągającym szatynem.
   - Ale nie no. Na serio. W tą sobotę. - uśmiechnął się do mnie. Ja ze świetnym refleksem zaczarowałam czekoladowymi oczami . - I wszyscy jesteście zaproszeni, oczywiście.
  - Ha ha, ja też? Nie no dzięki stary. - odezwał się za plecami Din, który przechodził koło naszego stolika. - na pewno wpadnę – odpowiedział kpiąco do Davida. 
     W brązowych oczach Davida tliło się zło. Miał piękne zmysłowe rysy twarzy.   - Jasne. Wpadnij ze swoimi kumplami! - zawołał za Dinem.
      Nie lubili się. Za to David i reszta z nas lubiliśmy kumpli Dina.
      Ja najbardziej... Owena. Dina nikt nie lubił. Może był przystojny i bogaty, ale do tego był wredny, opryskliwy, dokuczliwy, rozpieszczony, puszczalski, plotkarski... i mogę wyliczać tak w nieskończoność.
    - David, spokojnie – poradziła mu Lizzi.
      Byli parą już dwa lata. Liz, piękna błękitnooka blondynka, świetnie pasowała do mistrza sportu.
      Chwyciłam swój sok dietetyczny i zaczęłam go sączyć. Byłam trochę głodna, ale nie takim zwykłym głodem... pragnieniem krwi.
   - To co przyjdziecie? - ciągnął dalej David o imprezie. 
   - Jasne. Przyjdę z... dziewczynami. - Cornelia spojrzała w naszą stronę. 
    No tak, w końcu nie może obiecywać, że przyjdzie z Ianem. Miała z nim zerwać, ale nawet go dziś w szkole nie było.
   - A... coś z Ianem? - zawahał się Adam. - nie przyjdzie? 
  - Nie wiem... to skomplikowane. - zatuszowała Cornii.
 - A...ha – uśmiechnął się zakłopotany David 
      No cóż jego impreza już nieraz nie wypaliła.
    - A reszta? Adam to wiem, że przyjdzie, a James? - David... już myślami komponował listę gości.
   - No, jasne. Takiej impry nie przepuszczę. - rozległ się krótki chichot.
  - Thami? Przyjdziesz? - zapytał się małej, czarnowłosej dziewczyny – chcesz to możesz przyjść z osobą towarzyszącą.
       Thamara spojrzała na Adama. Wspaniale. Może jak przyjdzie to Thami i Adam się zejdą.
   - No dawaj. Zbawimy się. - zachęciłam drobną dziewczynę.
   - No... ok. - Thami nawet nie protestowała. Nieźle mi poszło. 
  - No to już mamy sporą grupkę. Idę roznieść wieść po szkole! - zaalarmował David, który wypuścił z objęć Lizzi.
      Rozdzwonił się dzwonek na moją ostatnią lekcję.
       Ruszyłam wraz z Cassie i Jamiem pod salę przedmiotów ścisłych. Chemię miałam wraz z Owenem. Jak dostrzegłam go na końcu korytarza od razu zaczęłam się zastanawiać czy pójdzie na imprezę do Davia.
       Jak zawsze święta trójca: Din, Owen i Paul. Wszyscy świetni sportowcy i za wszystkimi szalały dziewczyny. Din wysoki brunet, który miał na krótko strzyżone włosy, Owen błękitne oczy i blond włosy jak anioł oraz Paul, którego zielone oczy przyciągały na odległość .       Zmierzali w naszą stronę. 
      Musiałam się na te spotkanie psychiczne przygotować.
    - Cześć wam, witaj Ness. - przywitał się Owen.
        Miło, że mnie tak wyróżnił, poczułam motyle w brzuchu. 
   - Hej... co tam? - zapytałam w odpowiedzi.
   - A, słyszeliśmy o imprezie w Davida i wiecie chcielibyśmy pogodzić się z wami, bo niektórzy – zerknął na Dina – nie potrafią, żyć w społeczeństwie.
     Owen zawsze za nich przepraszał i był taki... że, nie sposób mu odmówić.
    - Jasne, ja już wam wybaczam. - zaśmiała się Cassie. 
   - Impreza Davida, więc do widzenia do Davida. - James, powiedział to i uśmiechnął się szyderczo .
      Zignorowałam Jamesa, zawsze mu coś nie pasowało w tej trójce.  
  - To znaczy, że będziecie na imprezie? - zapytałam szczerze zaciekawiona .
   - No, jak David się zgodzi. Prawda Din? - zakpił i zaśmiał się z Dina.  
 - Jasne.      
      Pięknie się śmiał i uśmiechał. Tak... niewinnie i bosko.
       Pani Climb, właśnie otwierała salę.  
  - To... pewnie do zobaczenia na imprezie. - Rzucił jakby wiedział, że David  się zgodzi. Bo na pewno się zgodzi. 
   - Mam taką nadzieję. - szepnęłam i myślałam że nikt mnie nie usłyszy, ale Owen idący trzy metry przede mną, usłyszał. Odwrócił się i uśmiechnął.
   To było dziwne, ale może miał bardzo dobry słuch.
      Usiadłam koło Cassie i Jamiego, a za nami Owen z Paulem i Dinem. Zawsze siadali za mną, nigdy przede mną.
    Próbowałam skupić się na lekcji, ale pewna osoba nie pozwalała mi na to.
     Cieszyłam się bardzo, że Owen przyjdzie na imprezę. Przynajmniej sobie z nim potańczę. Ta myśl przemierzała mój umysł i bujną wyobraźnię.
    Widziałam jak tańczę z doskonałym chłopakiem, na środku sali przy delikatnej muzyce, czułam jak mnie obejmuje i przytula, jak jego hipnotyzujące oczy patrzą na mnie z miłością... 
     Znowu śniłam na jawie. Skup się skup. Już tylko ta godzina i do domu.
     Dziś jest piątek, więc jutro jest sobota. Impreza. Jak dobrze pójdzie to cały wieczór spędzisz z Owenem, tylko teraz się skup. 
  - To kto mi wymieni kwasy beztlenowe? - zapytała się młoda nauczycielka.
        Climb miała rude fale do ramion, podobne do moich, tylko ona nie ma takich naturalnych. Widać było ślady po lokówce. Zresztą... moje włosy teraz przypominały bardziej spiralne liany w dżungli.
        Jeszcze tylko godzina... Jeszcze chwilka.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Przed świtem !

Kochani! ;)
Wiem, że baaardzo lubicie całą sagę Zmierzch (niezaprzeczalnie), ale jak ktoś nie oglądał w kinie lub chce obejżeć jeszcze raz to zapraszam na kilka fragmentów, które znalazłam w sieci ;)


Potrzebujesz czegoś starego.... oprócz matki ;D



Oczywiście, Bella należy do naszej rodziny.


Rozejm stracił na ważności....



Do końca życia...



No to tak... jak ktoś całego nie oglądał to proszę... link ;)

Trochę słaba jakość i długo się ładuje ale i tak efekt ekstra. ;D
Milego oglądania życzę ;*